Elektrownia elektrowni nierówna

Opublikowane przez AskeF w dniu

Następnego dnia, w środę, już bez ceregieli mój instruktor oznajmia, że dziś robię z nim krąg treningowy, a potem latam sam, według jego instrukcji. Bajka. Swoją drogą, ile trzeba mieć zaufania, żeby takiemu leszczowi, jakim jestem, oddać samolot. Tak czy inaczej, kręcimy jeden krąg z pięknym lądowaniem i zostawiam mojego instruktora na brzegu pasa z radiostacją w ręku. Potem robię jeszcze samodzielnie konwojera kilka razy i dostaję zadanie, żeby się wspiąć na 3000 ft nad lotniskiem i zameldować pozycję. Mroźny poranek, puste przestrzeń wokół lotniska, słońce świeci – żyć nie umierać. Po zameldowaniu lotu poziomego na 3000 słyszę od instruktora, żeby kursem wschodnim kierować się na Elektrownię Jaworzno, a potem z powrotem na lotnisko. Tylko gdzie do … jest Elektrownia Jaworzno? To na pewno będą jakieś duże kominy. Problem polega na tym, że między kursem północnym, a wschodnim, takich grup kominów mam ze trzy. Przez radio dostaję jeszcze od instruktora prikaz, żebym lecąc nie zgubił czasem orientacji w terenie, a w szczególności lotniska. W końcu gdzieś trzeba będzie wylądować. No dobra. Kurs na jakąś elektrownię przed sobą. Jest. Lotnisko za sobą. Jest. Byłoby głupio, gdyby się uczeń zgubił, no nie?

Tak sobie lecę w pięknych okolicznościach przyrody i kombinuję. Kurs na busoli mam ok. 10-15 stopni. Jak pamiętam z mapy, lecąc na północ, w pewnym momencie wchodzi się w obszar kontrolowany lotniska Pyrzowice. Radio mam ustawione na częstotliwość Muchowca. Jeśli utrzymam wysokość, w którymś momencie wlecę do strefy kontrolowanej (w której nie można ot tak sobie latać), przy czym kontrola z Pyrzowic nie będzie mogła w żaden sposób ze mną nawiązać łączności (aby na przykład sprawdzić, kto ja jestem i co robię na ich podwórku). Mimo pierwotnych założeń dolecenia do elektrowni, decyduję się na powrót w kierunku lotniska. Widać je już z daleka. Od razu czuję się pewniej. Biorę lotnisko z prawej strony i już mam meldować pozycję, kiedy dostaję kolejne polecenie, żeby trzymając się kursu 230 kierować się na Elektrownie Łaziska, tam wykonać zwrot o 180 stopni i wrócić na lotnisko. Potwierdzam co usłyszałem, ale teraz już nie daję tak szybko za wygraną dopytując, który komin to Łaziska. Tym razem instrukcja jest na tyle jasna, że nie może być pomyłki. To musi być ten dymiący majdan przede mną.

W słuchawkach cisza, kominy Łazisk leniwie się do mnie zbliżają, wokół cisza i spokój, samolot na ustalonych parametrach praktycznie sam trzyma kurs i wysokość. Można się porozglądać i podziwiać krajobrazy. Lecę początkowo wzdłuż Wiślanki, mijam Auchan, potem Mikołów. Nad sztuczną górą w Łaziskach robię zwrot i kursem 050 spokojnie wracam w kierunku Muchowca. Dopiero po pewnym czasie przypomina mi się, że jest coś takiego jak komórka, którą przecież można nagrywać filmy. No właśnie. Nie muszę przecież ciągle kontrolować kursu i wysokości skoro wiatr jest na tyle słaby, że praktycznie nie ma znoszenia i bez problemu trzymam zadany kurs. Latanie jest fajne.

Mając jeszcze komórkę w ręce, w trakcie kręcenia mojego pierwszego filmu z lotu, nagle przez radio słyszę swoje znaki rozpoznawcze wywołane przez inny samolot. Dobra stary, coś się dzieje. Koniec filmowania. Komórka ląduje na sąsiednim fotelu. Teraz trzeba coś odpowiedzieć. Zawsze zastanawiałem się jak to będzie, kiedy coś takiego mnie spotka. Czy będę w stanie powtórzyć znaki tego drugiego? Ja czasem zapominam nawet swoje i nie od parady na „desce rozdzielczej” znajduje się zawsze tabliczka ze znakami pilotowanego samolotu, żeby móc się nią posiłkować. A tutaj, wyrwany z błogostanu, muszę sobie jeszcze przypomnieć, jak się kolega zidentyfikował. „Sierra-Papa-Kilo-India-Romeo słyszę cię na 5” – nadaję. W odpowiedzi słyszę praktycznie tylko pourywane zdania, z których nie jestem w stanie sensownie wyłowić ani pytania, ani treści. No i fajnie. Przed chwilą potwierdziłem, że słyszę wszystko bardzo dobrze, a teraz niczego nie rozumiem. Gdzie tu konsekwencja? Zgłaszam więc, że wracam kursem 050 w kierunku lotniska, ale nie wiem co dalej mnie czeka, ponieważ zależy to od mojego instruktora. I tutaj odzywa się mój instruktor: „dobra słyszałem, Sierra India Romeo podchodź do lądowania do 05″. Masz ci babo. Muchowiec w zasięgu wzroku, ja mam 3000 na wysokościomierzu i mam wylądować. Tyle, że trochę wysoko. W normalnych warunkach pewnie włączyłbym się w krąg, żeby to zrobić spokojnie. Ale coż. Kazali, to jedziemy. Ściągam przepustnicę, aplikuję pełne klapy i bardzo duży kąt schodzenia. Idzie dobrze. Nad lasem widzę już, że spokojnie dam radę. Bardzo dobre lądowanie. Zabieram instruktora i kołujemy pod hangar.

Już podczas lądowania zobaczyłem, że kolega pilot, który mnie wywołał, przygotowywał się do startu i czekał na trawie przed pasem. Mój instruktor nie wiedział, gdzie jestem i nie był pewny, co taki żółtodziób może nawyrabiać, więc na wszelki wypadek go wstrzymał. Z drugiej strony próbował mnie wywołać, ale przenośne radio miało zbyt małą moc, żeby się mógł ze mną skomunikować. Zgodnie z procedurą, poprosił więc czekający samolot, żeby to on mnie wywołał.

Mój instruktor po skończonym locie powiedział mi, że rozważał oczywiście różne opcje dotyczące mojej pozycji, np. taką, że kolejną za Elektrownią Łaziska jest Elektrownia Rybnik. Nigdy nie wiadomo, co uczniowi-pilotowi może strzelić do głowy i jaki obierze kierunek :))


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Symbol zastępczy awatara

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *